Historia Powązek

Maria Bryzgalska

Co roku we Wszystkich Świętych i w Zaduszki, coraz częściej objętych wspólną, choć nietradycyjną nazwą Święta Zmarłych media relacjonują kwesty odbywające się na zabytkowych cmentarzach Warszawy. Kwestarzami są zarówno ludzie powszechnie znani z desek teatru, ekranu kina czy telewizji, jak i anonimowi wolontariusze. Akcja zatacza coraz szersze kręgi i zwraca uwagę społeczeństwa na nekropolie jako istotną część narodowego dziedzictwa.

Dnia 3 lipca 2014 r. rozporządzeniem prezydenta RP Bronisława Komorowskiego cmentarze katolicki, żydowski, kaukaski, tatarski, ewangelicko-augsburski i kalwiński zostały uznane, jako zespół zabytkowych cmentarzy wyznaniowych na Powązkach za pomnik historii. Nie wszystkie te cmentarze położone są na historycznym terytorium dawnej wsi Powązki, co zresztą uczciwie zaznaczono, pisząc: „na terenie rejonu Powązki w obrębie dzielnicy Wola”. Nie włączono też Powązek Wojskowych, ponieważ od 1 stycznia 1964 do 1998 roku były uznane za cmentarz komunalny, kiedy Rada Warszawy przywróciła starą nazwę. Podkreślono rolę materialnego dokumentu poświadczającego istnienie wielonarodowej i wielowyznaniowej Rzeczypospolitej oraz to, że Powązki – jako najstarszy ciągle czynny (choć oficjalnie tylko dla osób mających tam groby rodzinne) cmentarz w Warszawie jest centrum i klamrą całego zespołu, jego sercem.

Ze znaczenia cmentarza zdano sobie sprawę dość wcześnie. Kazimierz Wójcicki jako pierwszy napisał w latach 1855-58 trzytomowy przewodnik, w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku wydano trzy z czterech tomów Stanisława Szenica, a w roku 1982 dzięki Komitetowi Opieki nad Starymi Powązkami powstało pierwsze wydanie przewodnika po cmentarzu z tekstami Hanny Szwankowskiej i Danuty Jędryczko. Później Komitet wydawał kolejne, rozszerzone o biogramy zmarłych w ostatnich latach osób. W 2006 roku pojawiła się bardzo rzetelna, podsumowująca badania poprzedników i przedstawiająca nowe fakty praca Tadeusza Marii Rudkowskiego.

Wśród tych pozycji wyróżnia się jedna, najlepsza i bezkonkurencyjna, bo napisał ją człowiek – legenda, który sam był nierozerwalną częścią nieistniejącego miasta. Kiedy już znalazł się Za bramą wielkiej ciszy, jak zatytułował swoją książkę, to kawałek okucia, fotografia, adres firmy kamieniarskiej na nagrobku przywoływały mu przed oczy całe ulice. To, co dla nas, nawet tych nielicznych, których pradziadowie spoczywają na warszawskich cmentarzach, jest tylko śladem zaginionej Atlantydy, dla niego było realnym fragmentem życia. Jerzy Waldorff, przez matkę spokrewniony z Szustrami wracał – do jak to niezwykle trafnie określił Jeremi Przybora – „odwarszawionej Warszawy” i myślał jak ocalić to, co zostało z poprzedniej. Uczył patrzeć na Powązki nie tylko jak na cmentarz.

Pokazywał, że to galeria rzeźby polskiej z pracami największych artystów niemal całych dwustu lat. Traktował Powązki jako kalendarium, historii Polski i w pewnym sensie kronikę towarzyską stolicy.

Kogóż to nie ma na Powązkach! Co nazwisko, to historia, często romantyczna.,Na przykład Maria Assunta de Ligouri, wenecka księżniczka wykształcona,w Anglii, została w Polsce wbrew woli ojca, który na wieść o jej,ślubie z szaleńczo zakochanym, ale żyjącym z malarstwa i w dodatku o sześć,lat młodszym Antonim Uniechowskim oznajmił, że ją wydziedziczy. Rezolutna,panienka, zwana w rodzinie Marytką nie przestraszyła się gniewu rodziciela.,Zamieszkała z mężem, dzieckiem, matką i służącą w trzech amfiladowych,pokojach na Krakowskim Przedmieściu. Pomogła nawet wydać za mąż inną,panienkę, rozumną i niebrzydką, ale mającą nieszczęście do nadmiernie krytycznego,ojca. Kiedy epuzer jedynaczki nie przypadł mu do gustu, witał go,w kalesonach.

W innej części cmentarza pochowany został Leopold Kronenberg, który przeszedł na katolicyzm, żeby spocząć obok ukochanej żony, śpiewaczki, Józefiny Reszke. Znana opisana przez rosyjskiego noblistę Iwana,Bunina historia aktorki Marii Wisnowskiej zastrzelonej przez rosyjskiego oficera,była powszechnym skandalem XIX- wiecznej Warszawy. Romans z Rosjaninem,uważany był za zdradę, małżeństwo również. Prawosławnych nawet,nie chciano chować na innych cmentarzach. Nie tylko na katolickich, gdzie,w 1819 r. musiał interweniować rząd. Równie niechętnie robiono to na cmentarzu,protestanckim, gdzie już w 1795 r. prawosławni wykupili sobie kwaterę,,a w roku 1832 dokupili kolejną. Powstanie cmentarza prawosławnego,na Woli było doskonałym pretekstem. Nie chodziło wcale, jakby można dziś,pomyśleć, o różnicę wyznania. Wiele było małżeństw mieszanych. Wtedy,po prostu prawosławie – niesłusznie – zaczęto utożsamiać z Rosją. Większość,zmarłych to byli rosyjscy żołnierze albo urzędnicy – rusyfikatorzy. W 1721 r.,Piotr I zniósł patriarchat moskiewski i powołał Świątobliwy Synod Rządzący,ze świeckim oberprokuratorem na czele. Oznaczało to, że car tak naprawdę,był głową Cerkwi w Rosji, więc tym samym duchowieństwo traktowano jak,jego urzędników. W dodatku kościoły zamieniano na cerkwie, rzadko dawano,zezwolenie na stawianie nowych, a w Warszawie i okolicach postawiono 42,cerkwie, głównie dla wojska. Podczas kiedy w Petersburgu, w Instytucie Szlachetnie,Urodzonych Panien katoliczki różnych narodowości uczyły się razem,z prawosławnymi, a Polacy pracujący w głębi Imperium zyskiwali wielu przyjaciół,Moskali, w Warszawie było to niemal niemożliwe. W Petersburgu w małżeństwach,mieszanych prawo pozwalało zdecydować, w którym kościele,ochrzcić dziewczynki, chłopcy z urzędu byli prawosławni. W Warszawie nie,było wyboru, wszystkie dzieci na mocy ustawy zostawały członkami Cerkwi,


Nagrobek rodziny Fruzińskich.

nawet konwersja dorosłych wywodzących się z takich rodzin przysparzała wielu kłopotów.
Na Powązkach chowano rosyjskich wojskowych, jeśli byli katolikami, czego przykładem jest opatrzony rosyjską cyrylicą grób Domicelli Ludwiki de-Saint-Laurent (kw. 173-3-1), wdowy po generale wojsk cesarsko-rosyjskich. Były to formy upokarzania Polaków przez Rosjan. Zabroniono pogrzebać pokonanych z okopów Woli, zwłoki generała Sowińskiego znaleziono dopiero w okresie międzywojennym. Tu, na katolickim cmentarzu, wykorzystując katolicyzm dwóch wojskowych biorących udział w listopadowych walkach w Warszawie, pochowano ich pięciu, fundując identyczne nagrobki w formie kolumny z czako (rodzaj wysokiej czapki wojskowej) na szczycie. Po zawieruchach wojennych, które dotknęły również cmentarz, zachował się jeden prawosławny nagrobek Georga Mouroussy z czako.

Nie wiadomo, ile dokładnie jest grobów na Powązkach, a tym bardziej ilu ludzi tu pochowano. Tadeusz Maria Rudkowski zauważył, że kwater jednolitych, ale nie równych jest 429, każda ma po 6 rzędów, tylko rzędy mają różną ilość grobów. Zmarłych spoczywających tu szacowano na 800 tysięcy, czasem na 2 miliony. Najpewniej więc należy spodziewać się ponad miliona pochowanych.

Przeważającą większość łączył patriotyzm, zaangażowanie społeczne i polityczne. Na tym samym cmentarzu spoczywa Konrad Prószyński, zesłaniec, członek Ligi Narodowej, twórca Gazety Świątecznej i autor Obrazkowej nauki czytania i pisania, nagrodzonej i uznanej za najlepszą na międzynarodowej wystawie Londyńskiego Towarzystwa Pedagogicznego w 1893 r. i Wacław Święcicki, również zesłaniec, współpracownik Ludwika Waryńskiego, autor znanej w całej rewolucyjnej Europie Warszawianki 1905, od 1937 r. niezwykle popularnej w Związku Radzieckim. Co prawda ze zmienionym fragmentem Nikt za ideę nie ginie marnie, z czasem zwycięża Chrystus Judasza!

Na Powązkach spoczywa inżynier Stanisław Kierbedź, autor pierwszego stałego mostu na Newie. Wielki polski patriota awansowany za tę pracę do rangi generała carskiej armii. Antonina Leśniewska, równie gorąca patriotka, pierwsza kobieta magister farmacji w carskiej Rosji. W Petersburgu w gmachu Polskiego Towarzystwa Dobroczynności przy kościele św. Katarzyny założyła pierwszą w Europie żeńską aptekę. Zatrudniała w niej same kobiety. Dla nich też stworzyła Farmaceutyczną Szkołę dla Kobiet. Kolejny człowiek nauki, zesłaniec to Benedykt Dybowski. Przyrodnik, darwinista i abstynent pochowany na Łyczkowie tu ma swoją tablicę pamiątkową.

Znajdą się także na Powązkach zapomniani bohaterowie pracy organicznej, jak choćby Edward Czaban. Po studiach w Londynie zajął się handlem drzewem w Anglii i Francji. Przed śmiercią powrócił do rodzinnej Warszawy, a w testamencie zapisał 525 000 rubli na cele religijne, naukowe, oświatowe i humanitarne. Nie ograniczył się do rodzinnego miasta, Polska Akademia Umiejętności w Krakowie otrzymała z tej sumy 50 000, a uniwersytety w Krakowie i Lwowie po 30 000 rubli.

Osobną grupę stanowiły działaczki oświatowe, nauczycielki i właścicielki pensji. One same i ich wychowanki czynnie uczestniczyły w życiu narodu, często, nawet z bronią w ręku brały udział w walce jak choćby uczestniczka powstania listopadowego Barbara Czarnowska, czy walcząca w Legionach rzeźbiarka Zofia Trzcińska-Kamińska, powązkowskie sąsiadki. To ich postawa sprawiła, że przetrwaliśmy tyle lat niewoli i dzięki nim Polki jako jedne z pierwszych w Europie otrzymały prawa wyborcze. Doskonale wychowane, nigdy nie myliły pojęć. Wiedziały, że miła i grzeczna to z pewnością nie to samo co bezwolna i uległa. Tych kobiet bał się minister Tołstoj, kiedy w popowstaniowym okólniku dla szkół warszawskich uznał, że w Polsce najgorsze są Polki, nie mają w sobie kobiecej natury, nie widział od nich większych fanatyczek. Zwłaszcza od tych wykształconych w szkołach klasztornych. Trudno mu się nawet dziwić, skoro matka Marcelina Darowska, założycielka szkoły w Jazłowcu i Szymanowie krytykowała rosyjską pensję, którą ukończyła, za zachowywanie tylko pozorów według niej: „Zatarcie charakteru jest nieszczęściem […]. Istoty nijakie, istoty ze względu na drugich zacierające cechę osobowości swojej są zwykle liche albo umysłem, albo charakterem”.

Podobnie myślała większość kobiet zajmujących się w Polsce edukacją, a jest ich na Powązkach niemało. Jadwiga Sikorska, Jadwiga Kowalczykówna i Jadwiga Jawurkówna, siostry Posselt czy Jadwiga Reutt, której szkoła założona razem z Cecylią Plater-Zyberk wprowadziła niespotykaną innowację. W żeńskiej szkole ministrantura (zbiór liturgicznych odpowiedzi ministranta podczas mszy) była domeną uczennic. Na prośbę przełożonej udzielił im tej zgody mieszkający po sąsiedzku Achilles Ratti. Z tej szkoły wyszło wiele niezwykłych kobiet – Anna Przedpełska-Trzeciakowska wybitna tłumaczka literatury angielskiej, Krystyna Zachwatowicz-Wajda, prof. Anna Świderkówna, czy pionierka pracy z dziećmi autystycznymi Magdalena Grodzka, wspominająca czas tam spędzony z ogromną wdzięcznością i sentymentem.

Wystarczy, żeby chcieć wracać na Powązki wielokrotnie. Trzeba tylko przekroczyć bramę św. Honoraty, jedną z 7 bram cmentarza za to zawsze otwartą.


Każdy, kto po raz pierwszy to uczyni i ufnie podejdzie do planu umieszczonego na tablicy, szybko zauważy, że jest on nieregularny, a kwatery numerowane są cyframi arabskimi, rzymskimi, oznaczane dużymi i małymi literami. W dodatku numeracja jest na pierwszy rzut oka zupełnie nielogiczna, bo np. nr 181 jest obok nr 1 i pierwszej bramy, a nr 182 za kwaterą oznaczoną literą „J” bliżej bramy szóstej. Zupełnie jakby duch króla – fundatora zabawiał gości grą w ciuciubabkę, tak chętnie przedstawianą w osiemnastowiecznym malarstwie. Prozaiczne wyjaśnienie jest inne. Kwatery numerowano wtedy, kiedy przyłączano kolejny teren, jak widać nie po kolei. Po drugiej wojnie światowej proponowano nowy system oznaczania, ale szczęśliwie nic z tego nie wyszło, bo utrudniłoby to poszukiwanie grobów na podstawie starych dokumentów i zatarłoby ślady rozwoju cmentarza. Żeby się nie zgubić, trzeba wędrować z planem w ręku i uważnie na niego spoglądać, bo Powązki kryją mnóstwo niespodzianek, nawet dla stałych bywalców. Jakie były początki Powązek? Dnia 4 listopada 1790 roku w dzień św. Karola Boromeusza, w polu za Warszawą, na terenach ofiarowanych na smętarz publiczny – jak głosi napis na grobowcu rodzinnym zacnych donatorów Korwin-Szymanowskich, króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów Stanisława Augusta Poniatowskiego, który założył pierwszy po Wawelu Panteon Narodowy. Ani ofiarodawcy, ani fundator nie mieli jednak o tym pojęcia, mimo że w katakumbach przeznaczali miejsce dla wybranych. Zaledwie dwadzieścia lat wcześniej marszałek Stanisław Lubomirski otoczył miasto wałami, które miały je ochronić przed morowym powietrzem. Starano się zwiększyć bezpieczeństwo sanitarne. Główną troską było zachęcenie mieszkańców Warszawy do grzebania swoich zmarłych na nowym cmentarzu. Pierwszy pogrzeb, 32-letniej Marianny Kołodziejskiej odbył się dopiero w lutym 1792 roku. Żeby to zrozumieć, należy pokrótce przypomnieć historię miejsc pochówków w chrześcijańskiej Europie. Pierwsze cmentarze chrześcijańskie, naturalną koleją rzeczy wyodrębnione z pogańskich już w III w., położone były zgodnie z rzymską tradycją i sformułowanym w latach 451-449 p.n.e. Prawem Dwunastu Tablic – daleko za miastem. Kościół nie tylko zaakceptował rzymski obyczaj otaczania cmentarzy szczególną ochroną, lecz od samego początku oddał pod opiekę biskupów i księży, a także jako miejsca święte objął prawem azylu, ostatecznie skodyfikowanym przez papieża Innocentego III w 1200 roku. W 1059 roku sobór rzymski nakazał tworzenie cmentarzy wokół kościołów, co prawdopodobnie spowodowane było chęcią skutecznego ustrzeżenia ich przed profanacją, skoro ten sam sobór rzucił klątwę na każdego, kto cmentarz bezcześci.

Nikomu nie przeszkadzała lokalizacja w centrum siedzib ludzkich, gdyż chrześcijaństwo, inaczej niż Rzymianie i Żydzi nie uważało zmarłych za nieczystych. Wynikało to z wiary we Wcielenie Chrystusa (przyjęcie przez Syna Bożego ludzkiej natury i ludzkiego ciała celem dokonania dzieła zbawienia – Kościół nazywa Wcieleniem), który w ten sposób uświęcił każde ciało. Gdzieś daleko w polu chowano tylko ludzi wyłączonych ze wspólnoty Kościoła, jak np. samobójców (ostatnia z wielu zmian tego prawa, zezwalająca na katolicki pogrzeb nastąpiła w Kodeksie Prawa Kanonicznego dopiero za pontyfikatu Jana Pawła II). Takie postępowanie musiało doprowadzić do katastrofy sanitarnej. Zaczęto więc mu przeciwdziałać, najpierw we Francji, bo Paryż był wtedy najbardziej cuchnącym miastem Europy. W 1735 r . parlament paryski przedstawił lekarzom ankietę na temat cmentarzy, a dziesięć lat później ks. Porée opublikował Lettres sur la sépulture dans les églises, zalecając w swym dziełku, oddzielenie zmarłych od żywych za przykładem starożytnych. W tym samym roku w Warszawie Zgromadzenie Księży Misjonarzy z kościoła św. Krzyża rozpoczęło starania o założenie nowego cmentarza poza miastem, oczywiście tylko dla własnej parafii, gdyż wówczas przy każdym kościele parafialnym był cmentarz. Swoje cmentarze miały też klasztory i szpitale. Cmentarz ewangelicki dla obu wyznań mieścił się na Lesznie. Niestety, misjonarzom zabrakło funduszy i cmentarz od nazwy kościoła zwany świętokrzyskim założono dopiero w 1781 r., można powiedzieć, że u stóp dzisiejszego hotelu Marriott, między dzisiejszymi ulicami Nowogrodzką, Wspólną i Emilii Plater. Mimo że od pomysłu do realizacji minęło 36 lat, w ciągu których wydano kilka ważnych aktów prawnych i odezw dotyczących cmentarzy jak deklaracja Ludwika XVI z 21 maja 1776 roku, czy wydana przez biskupa Młodziejowskiego – poplecznika reform Stanisława Lubomirskiego – instrukcja O założeniu cmentarzy za miastem Warszawą dla chowania ciał umarłych nie zmieniło to mentalności. Oczywiście nikt nie chciał się na nowej nekropolii chować, bo jak wyżej wspomniano – pochówek w polu, przeznaczony niegdyś tylko dla wyłączonych z Kościoła, kojarzył się z hańbą. Dlatego długo jeszcze nocą podrzucano zwłoki na stary cmentarz przy Świętym Krzyżu. Biskup Młodziejowski wziął na siebie przekonanie duchowieństwa świeckiego, trudniej było z niechętnymi zmianom zakonami. Dopiero pogrzeb biskupa smoleńskiego – Gabriela Wodzińskiego, któremu na kamieniu nagrobnym wyryto Hic sepeliri voluit (tu chciał być pochowany) i kolejnych znanych powszechnie osób, jak morganatycznej żony króla Stanisława Augusta Elżbiety Grabowskiej (morganatyczny związek małżeński – zawarty przez osobę z panującego domu z osobą niższego stanu, która wraz z dziećmi


nie nabywa uprawnień do tytułu oraz do dziedziczenia) czy generała Michała Sokolnickiego położył kres uprzedzeniom. Drugi powód był bardzo praktyczny – trumny niesiono na ramionach, a w kondukcie pogrzebowym szło się piechotą, więc odległość miała ogromne znaczenie. Misjonarze jako pierwsi wprowadzili karawany do przewożenia zwłok, jednak żałobnicy nadal odprowadzali zmarłego i ta tradycja przetrwała aż do II wojny światowej, co bardzo plastycznie opisała w książce pt. Antoni Uniechowski o sobie i innych, obserwująca z okna mieszkania rodziców kondukty pogrzebowe córka znakomitego ilustratora – Antoniego Uniechowskiego Krystyna: „Przez Krakowskie prowadziła też trasa zwykłych pogrzebów. Te, udające się na Powązki, skręcały w ulicę Miodową, te na Bródno zjeżdżały w Nowy Zjazd do mostu Kierbedzia. Samochodowe ekspedycje w latach trzydziestych nie były modne i rozpowszechnione. Za tradycyjnym karawanem cała rodzina zasuwała piechotą, bez względu na pogodę. Karawany były najrozmaitsze. Najbiedniejsze były małe, nakryte tylko czarnym suknem platformy, na których podskakiwała źle umocowana trumienka, a żaden przedstawiciel duchowieństwa ani często nawet nikt z rodziny nie odprowadzał jej na miejsce wiecznego spoczynku. Inne karawany miały daszki z krzyżem wspartym na czterech kolumienkach, podpinane falbany z czarnego aksamitu, srebrne insygnia żałobne, blaszane wieńce oraz kwiaty sztuczne i prawdziwe. Kondukt poprzedzał ksiądz i chłopcy w komeżkach, a z tyłu w karnym szyku kroczyła czarna, powiewająca welonami rodzina. Najwytworniejsze i tym samym najrzadsze były całe katafalki podobne do szklanych gablotek czy klatek, ciągnięte czasem przez cztery czarne konie ustrojone w pióropusze, z dwoma woźnicami w specjalnych, lamowanych liberiach, z ministrantami w liliowych pelerynach, niosącymi dzwonki, krzyże i latarnie. Za konduktem ciągnęło kilka dorożek wiozących rodzinnych staruszków. Bywały też pogrzeby bardziej urzędowe, w których brały udział delegacje cechów czy instytucji, a za księdzem sztywni panowie nieśli przypięte do pąsowych poduszek odznaczenia i medale zmarłego. Czasami obecne były orkiestry, ponuro z martwym dźwiękiem blach grające marsze pogrzebowe na cześć kolegi wojskowego czy strażaka”. Kiedy założono cmentarz na Powązkach, wydawało się, że szlak już został przetarty przez misjonarzy, a jednak historia się powtórzyła. Tym razem preferowano nowy cmentarz świętokrzyski, również dlatego, że leżał w granicach zakreślonych przez okopy Lubomirskiego. Nie kojarzył się już z wyrzuceniem „w pole”, co – jak podaje Jacek Kolbuszewski w swoich Cmentarzach, uważano za „psi pochówek”.

Sam cmentarz we wsi Powązki początkowo liczący zaledwie 2,6 ha i należący do trzech parafii: św. Jana ze Starego Miasta, Najświętszej Marii Panny z Nowego Miasta i św. Andrzeja (poprzednika dzisiejszego kościoła św. Andrzeja z placu Teatralnego) i przez te trzy parafie zarządzany miał jednak zupełnie inną rangę od pozostałych nekropolii. Założył go król, a projekt katakumb i ufundowanego wspólnie z bratem, prymasem Michałem Poniatowskim kościoła zlecił jednemu ze swych ulubionych architektów, twórcy pałacu Na Wodzie, Dominikowi Merliniemu. Pierwszy kościół poświęcony 21 października 1792 roku był jednonawowy, o fasadzie w porządku doryckim. Otrzymał nazwę pod wezwaniem św. Karola Boromeusza, patrona ubogich, mecenasa kultury i autora Instructiones – kontrreformacyjnego podręcznika o zastosowaniu sztuki w propagowaniu wiary. Wskazówki tam zawarte wykorzystał jeszcze Henryk Marconi, budując kościół na Chłodnej. Kult św. Karola pojawił się w Polsce bardzo wcześnie, pierwszy obraz sprowadziła do Niepołomic Anna z Myszkowskich Branicka, a świadectwa polskiej pary królewskiej – Zygmunta III Wazy i jego żony Konstancji wykorzystano nawet w procesie beatyfikacyjnym. Tego człowieka, tak skromnego, że nawet nie pozwalał się portretować, uznał za wzór kapłana osławionej pamięci brat królewski i chciał go naśladować. Stąd wezwanie kościoła i obraz w ołtarzu głównym, chociaż to nie jedyny i nawet nie najważniejszy powód. Stanisław August jak każdy monarcha komunikował się z poddanymi za pomocą doskonale czytelnych plastycznych znaków, każda jego rezydencja, każde dostępne publicznie dzieło sztuki miało starannie przemyślany program ikonograficzny. Jako monarcha oświeceniowy, którego marzeniem było wychowanie nowego społeczeństwa, przekonany był o sile edukacji i do jej szerzenia przez sztukę przywiązywał ogromną wagę.

Na obrazie pędzla warszawskiego malarza Józefa Walla (Wahla), widnieje św. Karol Boromeusz modlący się do Opatrzności Bożej, symbolizowanej tu przez trzy złociste promienie, ale najważniejsza jest scena w lewej, dolnej partii przedstawiająca wydarzenia, jakie rozegrały się w nocy z 3 na 4 listopada 1771 r., na wysokości wsi Buraków nieopodal Marymontu w czasie porwania króla przez konfederatów. Pod drzewem dwie postacie – król i klęczący przed nim Kuźma Kosiński – jedyny z porywaczy, który nie uciekł, tylko został przy królu, ale nie odwiózł go na umówione wcześniej Bielany, tylko do młyna w Marymoncie. Nad nimi unosi się anioł z puklerzem. Mamy więc kolejne wyjaśnienie wyboru wezwania kościoła. To św. Karol, obok anioła z puklerzem był przedstawicielem Opatrzności, w którą sceptyczny Stanisław August na swój sposób wierzył i ta wiara odgrywała niepoślednią rolę, podczas całego jego panowania. Uważał się też za narzędzie Opatrzności i w wielu dziełach

Nagrobek Zygmunta Słomińskiego.

sztuki polecał przedstawiać ten motyw. To jednak nie koniec przekazu. Król zwracał się do ludzi wykształconych, na co dzień zabawiających się grami intelektualnymi, więc zorientowanych w źródłach, z których czerpali twórcy i świadomych najsłynniejszego wzoru, jakim było płótno Tycjana Noli me tangere (spotkanie Marii Magdaleny z Chrystusem przed otwartym grobem). Takie nawiązanie przypominało o sakralnym charakterze władzy króla – pomazańca i płynących z tego konsekwencji. Za panowania Stanisława Augusta powstały jeszcze trzy ważne dla miasta cmentarze. W 1792 roku władca wydał zgodę, na założenie w swoich dobrach na Targówku cmentarza żydowskiego. Inicjatorem i sprawnym zarządcą był dostawca i bankier królewski Szmul Zbytkower. Rok później powstał wspomniany już cmentarz świętokrzyski, a w roku 1792, na ziemi wydzierżawionej od bankiera Karola Schulza w jego dobrach Wielka Wola cmentarz ewangelicki. Doskonały projekt i precyzyjne rozplanowanie cmentarza były darem wybitnego architekta, twórcy jednej z najpiękniejszych budowli osiemnastowiecznej Warszawy Zboru Świętej Trójcy – Szymona Bogumiła Zuga. Cmentarz fundowany przez króla miał jednak wyjątkowe znaczenie, nie tylko ze względu na osobę monarchy. Od początku był wyrazem ogromnej solidarności społecznej, gdyż prócz znanych donatorów jak Szymanowscy, bp Okęcki, prymas Michał Poniatowski, książę Czartoryski czy księża Stefan Łuskina i Karola Wyrwicz, których ofiarności nie można oceniać jedynie jako propagandy, bo byłoby to niesprawiedliwością i daleko idącym uproszczeniem – pieniądze pochodziły również od kapituły warszawskiej i wielu anonimowych darczyńców. W sierpniu 1794 roku, kiedy trwała insurekcja kościuszkowska, w katakumbach pochowano człowieka, który zasłużył na powszechną nienawiść. Umarł w atmosferze skandalu, plotkowano, że otruł się w obawie przed wykryciem zdrady. Niewielu pamiętało o jego pracach w Komisji Edukacji Narodowej, podniesieniu poziomu seminariów duchownych, czy o tym, że – jak przypomniał Franciszek Maksymilian Sobieszczański – „dla stosownej oświaty wieśniaków szkoły po wszystkich probostwach i plebaniach utrzymywać rozkazał i nad tym czuwał, aby przeznaczeniu swojemu odpowiadały”. Nad trumną tego człowieka wygłosił kazanie ksiądz Jan Paweł Woronicz, a na tablicy katakumbowej wyryto: „Michał Jerzy książę Poniatowski herbu Ciołek, prymas Korony Polskiej i W. Ks. Lit, syn kasztelana krakowskiego i Konstancyi Księżnej Czartoryskiej, urodzony dnia 11 października 1736, umarł 11 sierpnia 1794. Prosi prawowiernych katolików o modlitwę za duszę swoję”. Dnia 24 października 1795 roku podpisano trzeci rozbiór Polski. Król wyjechał do Grodna, później do Petersburga. Państwo przestało istnieć.

Mimo największej nawet odrazy i niechęci do księcia Michała urząd, jaki piastował, nadawał mu pozycję najważniejszej po królu – a w czasie elekcji stawianej w miejsce króla osoby w państwie. Powaga urzędu, nawet zhańbionego, podnosiła też znaczenie miejsca prymasowskiego spoczynku, nadawała charakter świadectwa o minionej sławie i chwale Rzeczypospolitej. Od tej chwili cmentarz stał się kamienną księgą dziejów narodu. W katakumbach o siedmiu kondygnacjach chowano działaczy oświeceniowych – Kołłątaja, bpa Albertrandiego, ks. Bohomolca. Tam też złożono trumnę Dominika Merliniego. Żołnierzy insurekcji kościuszkowskiej grzebano obok cywilów w 18 kwaterach między kościołem a katakumbami. Stanisław August, który wszędzie doszukiwał się ukrytych znaczeń, z pewnością zwróciłby uwagę na kolejną osiemnastkę. Właśnie tyle razy dodawano nowe działki do cmentarza, pozyskiwane dzięki darowiźnie, zakupowi czy wywłaszczeniu. Pierwszy raz w roku 1813, ostatni w 1928 roku. Dzisiaj to niemal 44 hektary. Rzeczypospolitej nie było już na mapie, ale naród istniał i nie zamierzał się poddać. Składano do grobu kolejnych patriotów – obok żołnierzy poległych w insurekcji kościuszkowskiej także żołnierzy napoleońskich oraz w 1819 roku samego Kilińskiego.

Wokół cmentarza zmieniło się niewiele. W 1806 roku powstał po sąsiedzku cmentarz żydowski. We wsi Powązki nadal skrzętnie gospodarowali osadzeni tam przez księżnę Izabelę Czartoryską ewangelicy. Przestał istnieć stratowany przez walki insurekcyjne ogród, jedyny z polskich do dziś wzmiankowany w europejskich podręcznikach historii sztuki, ale kierujących się w jego stronę gości nie było widać już od tragicznego dla księstwa 1780 roku.

Nagrobek Ireny Sendlerowej.

Dnia 13 stycznia w pałacu Błękitnym (pałac Zamoyskich) zajęła się suknia na odpoczywającej przy kominku księżniczce Teresie. Mimo ofiarnej pomocy Norblina i natychmiastowej interwencji lekarskiej nie udało się zapobiec nieszczęściu. Księżna Izabela leżała wtedy w połogu, ale nowo narodzona córka Gabriela zmarła, powiększając tylko żałobę. Czartoryscy opuścili Warszawę, tu ani na Powązkach już nie przyjmowali. Pracownicy jednak doglądali podupadłego ogrodu, nie wszyscy też przyjęli do wiadomości nieobecność właścicielki, skoro najpoważniejsze nawet autorytety przez lata powtarzały plotkę o założeniu w tym miejscu cmentarza po prostu na złość owej damie. Po powstaniu listopadowym sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Car Mikołaj I wydał rozkaz wzniesienia cytadeli w Warszawie, oczywiście za pieniądze jej mieszkańców. Za jednym zamachem zniszczył budynki


konwiktu, pobudowanego przez pijarów w miejscu, które nazwali Joli Bord (sam konwikt zlikwidowano rok później) i na ponad 80 lat zahamował rozwój terytorialny miasta, otaczając je pierścieniem fortów. Warszawa stała się istnym obozem wojskowym, w okopach Woli gdzie poległ Sowiński, wokół zamienionego na cerkiew kościoła św. Wawrzyńca powstał cmentarz prawosławny dla żołnierzy zwycięskiej armii rosyjskiej, później dołączyli do nich cywile. Do miasta przybyli też ludzie pozbawieni majątków za udział w powstaniu. Cmentarz zaczął się zapełniać coraz szybciej, chociaż nadal większość chowała tu swoich zmarłych z ciężkim sercem, zaznaczając na grobie, jakiej ziemi obywatelem był spoczywający tu nieboszczyk, żeby nikt go nie posądził o bycie miejskim łykiem (określenie mieszczanina). Przykładem jest rządca Wirski ubogi były właściciel majątku ziemskiego. Pamięć o zakazie parania się przez szlachtę rzemiosłem i handlem pod groźbą utraty szlachectwa była jeszcze bardzo żywa, słowo kupiec długo brzmiało jak obelga. Zaczęło się to szczęśliwie powoli zmieniać dopiero po powstaniu styczniowym pod wpływem pozytywizmu, czego najlepszym dowodem była jedna z najbardziej warszawskich książek Lalka Bolesława Prusa, jednak niechęć do handlu pozostała na długo. Jeszcze w latach trzydziestych dwudziestego wieku jedynaczka generała Grota i dwie córki Melchiora Wańkowicza wywołały skandal na cały Żoliborz, kiedy niezależnie od siebie postanowiły uzupełnić dziecięcy budżet sprzedażą własnych róż na placu Wilsona. Nie obyło się bez reprymendy. Każda uczciwa praca, nawet dużo poniżej kwalifikacji – tak, handel – nie. W 1836 r. zamknięto cmentarz świętokrzyski, za dwa lata ujazdowski. Powązki stały się jedynym katolickim cmentarzem miasta. W roku 1837 odebrano je Kościołowi i przekazano pod zarząd Urzędu Municypalnego. Odtąd opłaty wnoszono wyłącznie do ratusza, ustalono nawet ceny na rodzaje pochówków, podzielonych na 6 klas. Miało to swoje dobre strony, uprzednio rządziły cmentarzem trzy parafie. Uporządkowano alejki, zaczęto prowadzić księgi, ponumerowano kwatery. Bardzo szczęśliwie wybrano też nadzorcę cmentarza – Ignacego Szulca, który przez 40 lat systematycznie wprowadzał korzystne innowacje. Nie zmienia to faktu, że był to kolejny akt dyskryminacji kościoła katolickiego, uważanego przez władze rosyjskie za bastion polskości i oporu. Inne cmentarze wyznaniowe pozostawały pod zarządem własnej gminy, chociaż – jak władze zaborcze miały się wkrótce przekonać – niekatolicy potrafili również sprawiać sporo kłopotów, wyjąwszy prawosławnych. W przeważającej części byli to Rosjanie, odsyłano nieprawomyślnych do domu, jak księcia Wołkońskiego, który się „spolaczył”. W latach czterdziestych zaczyna się pierwsza publicznie ogłoszona zbiórka na odnowienie cmentarza i powiększenie kościoła. Listy ofiarodawców ogłaszano w Kurierze Warszawskim.

W rezultacie Alfons Kropiwnicki w roku 1850 przedłużył świątynię w kierunku południowym i zaprojektował trzy nowe ołtarze. Podwoił też długość katakumb aż do 113 metrów. Specjalny dźwig przenoszący trumny na wyższe kondygnacje działał jak za Stanisława Augusta. Było to bardzo potrzebne. W 1852 r. wybuchła cholera i na Powązkach było po 300 pogrzebów dziennie. Okres romantyzmu w całej Europie był powrotem do historii, przewagi ducha nad materią i kultu przodków. W Polsce łączył się jeszcze z prądem mesjanistycznym i doskonale wpisywał się w wieloletnią tradycję łączności z antenatami (przodkowie zarówno w linii ojca, jak i matki) od pogańskich obrzędów uwiecznionych w Dziadach, do wyjątkowego na tle Europy obyczaju niemal nieustannej modlitwy za zmarłych. To właśnie w Polsce w 1444 r. zaczęto dodawać po modlitwie Anioł Pański fragment modlitwy Wieczny odpoczynek za – jak mawiano za poległy w boju kwiat rycerstwa polskiego. Tutaj też powstały portrety trumienne i cały obrządek pogrzebowy wokół castrum doloris (forma ozdobnego katafalku, przy którym odprawiano uroczystości żałobne), kiedy to w czasie pogrzebu ksiądz mówił kazanie do zmarłego, a nie do żałobników, co doskonale opisał Henryk Sienkiewicz w Panu Wołodyjowskim. W XIX wieku, w okresie romantyzmu, dbanie o materialne upamiętnienie zmarłych połączyło wierzących z agnostykami i ateistami, czego najlepszym przykładem jest wyżej wspomniana zbiórka. Ponieważ władze zwykle nie wyrażały zgody na stawianie w przestrzeni publicznej pomników osobom wybranym przez społeczeństwo polskie, trzeba było szukać innych rozwiązań. Rezydencje prywatne, jak Wilanów z pomnikiem Bitwy Raszyńskiej, nie były powszechnie dostępne. Pozostawały cmentarze i to one stawały się miejscem wyrażania narodowych uczuć. Pierwszą po powstaniu listopadowym demonstracją był pogrzeb 11 czerwca 1860 roku, kondukt liczący kilkanaście tysięcy osób odprowadził na cmentarz ewangelicki generałową Katarzynę Sowińską, ogromnie szanowaną za swoją szeroką działalność patriotyczną, więzioną dwa lata za współpracę z kapucynem Beniaminem Szymańskim, któremu pomagała przerzucać powstańców przez granicę. Kolejną był pogrzeb Pięciu Poległych 2 marca 1861 roku. Zgromadził duchownych wszystkich wyznań (bez prawosławnych). Wkrótce przy grobie postawiono policjanta, a pomnik pojawił się w tym miejscu dopiero w 1915 roku. Najbliższą bramę do grobu nazwano ich imieniem i zwieńczono koroną cierniową. To ten pogrzeb zapoczątkował trwającą do dziś tradycję powązkowskich pogrzebów jako manifestacji patriotycznych. Jeszcze tego samego roku, czyli 8 kwietnia 1861 roku, mimo zakazu zgromadzeń studenci wzięli udział w pogrzebie zesłańca Ksawerego


Fragment grobu rodziny Leopolda Juliana Kronenberga.

Stobnickiego, a z Powązek udali się na cmentarz żydowski do grobu Eisenbauma, dyrektora rabinackiej szkoły w Warszawie. Stamtąd ruszyli na plac Zamkowy. Kiedy wojsko napierało na ludzi, najpierw padł idący na czele ksiądz. Krzyż, który wypadł z jego ręki, podniósł uczeń Szkoły Rabinackiej i Gimnazjum Realnego w Warszawie – Michał Landy, tym gestem poszerzył symbolikę krzyża w tradycji polskiej. O tej chwili nie był to już tylko znak chrześcijan, tylko wszystkich walczących o wolność. Bez względu na wyznanie lub jego brak. Ciężko ranny Landy zmarł w szpitalu św. Rocha na Krakowskim Przedmieściu. Ciało zabrano do Cytadeli, a pochówek na cmentarzu na Okopowej odbył się nocą, w asyście policji. Efekt wydarzeń na placu Zamkowym – około 100 zabitych i odezwa nawołująca do zbrojnego oporu spisana przez Agatona Gillera, zesłańca, który sporządził spis polskich grobów w Irkucku.

Sam Agaton, pogrzebany na cmentarzu sapieżyńskim w Stanisławowie spocznie na Powązkach dopiero w roku 1981, sprowadzony ze zniszczonego w czasach ZSRR cmentarza w Iwanofrankowsku. Zesłańcy, wygnańcy to kolejna powązkowska epopeja. Od większości powązkowskich grobów można poprowadzić linie na inne cmentarze Polski i świata. Rodziny Norwidów czy Chopinów są wiadomym wszystkim wyjątkiem. Uczą się o nich dzieci w szkołach. Los wielu innych zmuszonych do opuszczenia domu jest ogółowi nieznany, tak jak nie byłby znany los syna kolejnego ziemianina wegetującego na posadzie urzędniczej i żonatego ze szlachcianką zadomowioną od dawna w Warszawie, gdyby ten syn był zwykłym powstańcem. Został jednak malarzem, a później św. bratem Albertem (św. brat Albert Chmielowski). Jeszcze mniej wiedziano by o pracującym jako stangret, choć umiejącym świetnie czytać i pisać Mikołaju Kaczorowskim i jego synu Feliksie, który za chlebem wyruszył do Krakowa, do rodzinnego pracodawcy. Andrzej Artur Zamoyski został wygnany z Warszawy po zamachu na Berga (nieudany zamach na Fiodora Berga – namiestnika Królestwa Polskiego w 1863 r.). Osiadł w Krakowie, „do siebie” wrócił po śmierci, ale dopiero w 1923 r. i został pochowany w kościele św. Krzyża, dla którego ufundował figurę Chrystusa z dającym nadzieję napisem sursum corda (nie traćcie ducha! W górę serca!). Po powstaniu styczniowym represje się nasiliły. Rosyjski był wszędzie – w szkołach, sądach, na ulicznych szyldach. W kościołach i zborach modlono się po polsku, w synagogach od 1870 r. nakazano nauczać po rosyjsku, czego oczywiście polscy Żydzi nie przestrzegali. Również od roku 1870 księgi cmentarne prowadzono wyłącznie po rosyjsku. Jedynymi miejscami wolnymi od tego siłą narzuconego języka były cmentarze, kościoły i teatr. Dotyczyło to zwłaszcza cmentarzy katolickich i protestanckich, gdyż na założonym w 1867 roku dla żołnierzy carskiej armii cmentarzu tatarskim na grobach

pojawiły się rosyjskie napisy. W 1878 r. wprowadzono obowiązek ich stosowania na wszystkich muzułmańskich cmentarzach, obowiązek przez polskich Tatarów systematycznie łamany. Z kolei na cmentarzach żydowskich napisy rosyjskie wykuwano na grobach zrusyfikowanych litwaków (potoczne określenie Żydów, przybyłych z Rosji w latach 90.) lojalnych wobec cara i przez to nie cieszących się sympatią nawet wśród swoich współwyznawców. Co ważne, w tamtym okresie sztuka w Polsce – rzecz niespotykana w wolnej Europie stała się drugą „religią”, a osoby poświęcające się działalności artystycznej stały się „kapłanami”, cieszącymi się najwyższym autorytetem. Wystarczy przeczytać sprawozdania z pogrzebu Stanisława Moniuszki. Zawieszono zajęcia w szkołach wszystkich szczebli, pozamykano zakłady rzemieślnicze, sklepy, restauracje. Ludzie wdrapywali się na latarnie i dachy.

Nagrobek Romana Szewczykowskiego.

Cała Warszawa ciągnęła na Powązki, towarzyszyła w ostatniej drodze człowiekowi krzepiącemu serca na długo przed Sienkiewiczem. Moniuszko wychowany przez ojca – uczestnika kampanii napoleońskiej i matkę pochodzącą z ormiańskiej rodziny wytwarzającej słuckie pasy (pasy kontuszowe), był po prostu kwintesencją swojskości. Nie zawsze też zdajemy sobie dziś sprawę, jak istotna w owym czasie była muzyka, stanowiła nieodłączną część życia. Muzykowano po domach, chadzano na koncerty, śpiewano. Obdarzonych talentem kochano, honorowano, na ich pomniki nagrobne najczęściej urządzano zbiórki, czego przykładem jest mogiła Ignacego Komorowskiego opatrzona napisem „Śpiewakowi Kaliny Ziomkowie”. Wieczną sławę parających się zawodowo muzyką uważano za oczywistość. Nie bez powodu na płycie nagrobnej Moniuszki – twórcy naszej opery narodowej widnieje tylko nazwisko. Po powstaniu styczniowym i uwłaszczeniu chłopów, do Warszawy znów napływa kolejna fala migrantów. Ilość pogrzebów ciągle się zwiększa, kościół robi się zbyt ciasny. Mimo ogromnie życzliwego miastu i jego mieszkańcom prezydenta miasta – Starynkiewicza (komisarycznego prezydenta rosyjskiego generała) na każdą budowę kościoła potrzebna była zgoda cara i władz wojskowych miasta, która była bardzo trudna do uzyskania. Trzeba szukać wybiegów, znajduje się wyjście – w dokumentach zapisuje się – przebudowa kościoła. W latach 1891-95 powstała nowa świątynia, na planie krzyża łacińskiego, z wysoką kopułą na przecięciu transeptu (nawa poprzeczna kościoła), wzorowaną na kopule kościoła św. Karola Boromeusza w Wiedniu. Niestety, zniszczono wtedy wiele grobów, m.in. Bogusławskiego, Kilińskiego, Kopczyńskiego i Sarbiewskiego. Chyba najbardziej poruszające są losy doczesnych szczątków Sarbiewskiego. Jezuita Maciej Kazimierz Sarbiewski – Sarbievius, którego podobizna zdobi bibliotekę królewską w Wilanowie,


Nagrobek Romana Szewczykowskiego.

nazywany był polskim Horacym, luksusowe wydanie Lyricorum libri IV (wierszy) z miedziorytami Rubensa ukazało się w 1632 roku w Antwerpii. W 1884 roku utworzono nowy cmentarz katolicki na Bródnie, gdzie pochówek był wielokrotnie tańszy i pozwolono grzebać tam również mieszkańców lewobrzeżnej Warszawy. Dzięki temu ilość pogrzebów na Powązkach zmniejszyła się pięciokrotnie. Ostatni pogrzeb o charakterze narodowym widziała zajęta przez Rosjan Warszawa w maju 1912 roku. Kondukt idący za trumną Bolesława Prusa mijał najnowsze grobowce zasłużonych dla kraju Kronenbergów, Blochów, Lilpopów, w których pisarz pokładał całe swoje pozytywistyczne nadzieje. Tego samego roku władze Warszawskiego Okręgu Wojskowego założyły cmentarz prawosławny dla zmarłych w Warszawie żołnierzy.

Wokół Powązek nadal panowała ta sama atmosfera, tereny nie cieszyły się najlepszą opinią, chociaż działały tam solidne warsztaty kamieniarskie i garbarnie, tak potrzebne miastu słynącemu z wyjątkowej jakości butów. Za dwa lata wybuchła wojna, w której wreszcie mogliśmy wywalczyć niepodległość. W 1915 r. Mieczysław Landsberg funduje ku czci ukochanej zmarłej żony Honoraty bramę nazwaną imieniem jej patronki i za zgodą magistratu ofiarowuje ją Warszawie. Od tej chwili brama św. Honoraty, dzieło Leona Wasilkowskiego, staje się znakiem rozpoznawczym Powązek. W 1916 r. znów zaczęto prowadzić księgi cmentarne po polsku. W roku 1918 pobliski cmentarz rosyjskich żołnierzy prawosławnych przejęły polskie władze wojskowe i oddały pod zarząd Kurii Biskupa Polowego. W ten sposób powstał cmentarz wojskowy na Powązkach, co do dziś bywa źródłem nieporozumień. Media nie zawsze podają, o które Powązki chodzi, więc zagubieni turyści błąkają się po zupełnie innym cmentarzu. W 1916 r. przyłączono do Warszawy okoliczne wsie. Wiele osób pamięta jeszcze seniorów mówiących: w Mokotowie, w Czerniakowie, podobnie jak my popełniamy błędy, mówiąc: w Natolinie i w Białołęce zamiast na Natolinie czy na Białołęce. Warszawa zaczęła się rozrastać, można było budować w pasie przyfortecznym. Powstały nowe piękne dzielnice – Mokotów, Ochota, Nowy Żoliborz, Saska Kępa, Bielany. Robiło się jednak coraz ciaśniej, gdyż do stolicy niepodległego państwa przyjeżdżali mieszkańcy z całej Polski. Cmentarz, którego po ostatnim powiększeniu w 1928 roku już nie dało się rozszerzyć, został niezauważalnie wchłonięty przez miasto. W 1925 r. po konkordacie cmentarz wraca do Kościoła. W tym samym roku na tyłach katakumb powstaje Aleja Zasłużonych, a pierwszą pochowaną tam osobą jest Władysław Reymont. Znów tłumy ludzi, znów pogrzeb narodowy i – co ważniejsze – pierwszy pogrzeb państwowy. Od tej pory urządzanie państwowych pogrzebów zasłużonym stanie się tradycją.

Wkrótce zrozpaczone miasto żegnało Stanisława Żwirkę i Franciszka Wigurę, zwycięzców międzynarodowych zawodów lotniczych Challenge w sierpniu 1932 roku. Na pokładzie samolotu rodzimej konstrukcji RWD-6 pokonali konkurentów, w tym najpoważniejszych – Niemców. Co istotne, Polska oficjalnie wysłała swoich przedstawicieli, dotąd Polacy wszędzie występowali jako obywatele państw zaborczych, co często mylono z narodowością. Do dziś większość rosyjskich historyków sztuki uważa Siemiradzkiego za malarza rosyjskiego, chociaż on sam zawsze podkreślał swoją polskość. Żwirko i Wigura zginęli w katastrofie samolotu we wrześniu 1932 r., kiedy nad Śląskiem Cieszyńskim rozpętała się burza. W pogrzebie uczestniczyło 200 tysięcy osób, nagrobek w Alei Zasłużonych zaprojektował Franciszek Strynkiewicz. Rola rzeźby sepulkralnej na Powązkach jako formy oddania hołdu zasłużonym rodakom nadal jest istotna, chociaż teraz ludzie parający się dłutem wygrywają państwowe konkursy na pomniki, które wreszcie można obecnie oficjalnie stawiać. Olga Niewska, Zofia Trzcińska-Kamińska, Henryk Kuna, Stanisław Ostrowski, czy wspomniany wyżej Franciszek Strynkiewicz oraz wielu innych nie traktowali takich zamówień jako działalności o mniejszej wartości artystycznej. Kolejna zmiana to świadomy i dobrowolny wybór miejsca, w którym ludzie chcą żyć. Wielu powraca z zagranicy, porzucając tam perspektywy rozwoju i intratnych dochodów jak znani przez wszystkich, acz niejedyni Ignacy Mościcki i Gabriel Narutowicz. Warszawa staje się ich adresem. Powązkowskie napisy zaczynają odtąd pomijać słowo – obywatel. Dnia 17 marca 1933 r. Warszawa widziała kolejny państwowy pogrzeb na Powązkach. Z kościoła św. Krzyża ruszył kondukt z trumną Hiroyouki Kawai, dyplomaty japońskiego nawróconego tuż przed śmiercią i ochrzczonego po rozmowie z o. Maksymilianem Kolbe zaprzyjaźnionym z jego żoną. Dnia 1 września 1939 r. wybuchła wojna. Bomby artylerii niemieckiej poważnie uszkodziły kościół i 29 kwater. Spłonął dach katakumb. Część grobów trzeba było zniwelować, inne poniszczone do dziś stanowią swoiste lapidarium (miejsce zabytkowych nagrobków). W Warszawie rozpętało się piekło. Miasto podzielono na trzy części, o krok od cmentarza przebiegała granica getta. Pomoc docierała przez cmentarz, tędy przerzucano broń, żywność, ludzi, nawet pędzono krowy. Powązki jak inne cmentarze stały się drugim domem dla ściganych Polaków i Żydów. Nawet na dalekim Bródnie dwóm panom udało się wystraszyć dziecko krzyczące do pracowników cmentarza: „Tam… tam… W grobie! Jeden nieboszczyk książkę czyta, a drugi śpi i chrapie”. Warszawa nadal trzymała fason, w walkę była zaangażowana większość społeczeństwa. Ogromną pomoc okazywali pracownicy instytucji miejskich: gazowni, elektrowni, wodociągów, Dyrekcji Tramwajów i Autobusów


Miejskich i państwowych poczty oraz kolei. We wszystkich tych instytucjach pracownicy zwykle mieli za sobą POW (Polska Organizacja Wojskowa), Legiony, Armię Hallera lub uczestnictwo w którymś z powstań, więc zasady konspiracji mieli we krwi. Do dziś zachowali tradycję, powązkowskie groby ich pracowników są naprawdę zadbane, pamięć o pochowanych tam ludziach jest chroniona od dawna. To rzemieślnicy warsztatów Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej uratowali i umieścili na murze kościoła św. Barbary tablice ze zlikwidowanego cmentarza świętokrzyskiego. W październiku 1941 r. wraca do kraju marszałek Śmigły, w grudniu umiera i zostaje pochowany na Powązkach jako Adam Zawisza. W 1943 r. samoloty radzieckie usiłują zbombardować Dworzec Gdański, bomby trafiają w cmentarz. Po powstaniu warszawskim wiele zasłużonych osób nie może wrócić i przebywają za granicą. Mnóstwo grobów w ten sposób zostaje opuszczonych, nie zawsze można je odnaleźć, bo dokumentacja spłonęła. Od 1946 r. rozpoczęto odnawianie katakumb, ale z powodu braku funduszy prace trwały do 1975 roku. Od roku 1950 przez dziesięć lat odnawiano kościół. Pracami kierował architekt Stanisław Marzyński. Ludzie nie mieli głowy, ani pieniędzy do dbania o materialne dziedzictwo po zmarłych. Chociaż humor ich nie opuszczał, teatrzyk Eterek bił rekordy popularności, to naprawdę nie mieli gdzie mieszkać. Zrozumiał to Jerzy Waldorff i zainspirowany sceną z Lalki, postanowił urządzić kwestę na ratowanie cmentarza. W 1974 r. po rozmowach z Kurią i władzami miasta założył Społeczny Komitet Opieki nad Starymi Powązkami i zgodnie z polską tradycją dającą ogromny kredyt zaufania ludziom sztuki, zaangażował ich do społecznej kwesty. W 1975 r. kwestowano po raz pierwszy. Zaangażowano około 200 kwestarzy. Z każdym rokiem ich przybywało. Nie uchroniło to Powązek przed hienami cmentarnymi. Do dziś słyszy się o dewastowaniu grobów przez obrywanie metalowych elementów, kradzież fotografii, włamywanie się do krypt. Mimo tych wszystkich trudności, którym zaczął zapobiegać Komitet, Powązki nadal były Panteonem Narodowym, a pogrzeby jednoczyły naród. W katakumbach umieszczono prochy ludzi z niemieckich obozów koncentracyjnych, przechowywane w urnach w Berlinie. Przekazała je Polakom Armia Radziecka. Tutaj też przybyły tłumy na pogrzeb Grzegorza Przemyka oraz księdza Niedzielaka, który został zamordowany na plebanii kościoła św. Karola Boromeusza, walcząc o prawdę o Katyniu. W kwietniu 1991 r. przywieziono z Jugosławii relikwiarz z czaszką oficera polskiego, zabraną z miejsca zbrodni przez członka międzynarodowej komisji katyńskiej Miloslavica. Powoli też na Powązki powracali zmarli. Prezydent Starzyński tylko napisem na symbolicznym grobie. Hanka Ordonówna sprowadzona przez Jerzego Waldorffa. Później kolejni jak Aleksandra Piłsudska czy Marta Wańkowicz-Erdman.

Znaleźli się też ludzie, którzy rozumieli jaką wartość przedstawia sobą cmentarz. Już w 1965 r. Powązki uznano go obszar zabytkowy, Aleja Zasłużonych doczekała się wpisu do rejestru zabytków dopiero w roku 2020, co daje jej większą ochronę prawną. Realnym zagrożeniem dla cmentarza są kwaśne deszcze, wandale i niedoprecyzowane przepisy prawne.

Nagrobek Jana Gelli

Cmentarz oficjalnie jest otwarty tylko dla ludzi mających tam groby rodzinne, ale paradoksalnie wiele starych warszawskich rodzin, nawet potomków donatorów – Korwin Szymanowskich, chowa się też na innych cmentarzach. Bliklowie w Skolimowie, Fogg na Bródnie, Maria Hiszpańska-Neumann na Służewie. Nekropolia przyciąga niestety wielu snobów, a utracone na zawsze archiwum bardzo to ułatwia. Pojawiły się płyty nagrobne z lastrico, ale jak się okazuje, to jeszcze nie jest to najgorsze. Powstałe w ostatnim dziesięcioleciu, wciśnięte między stare groby nowe pomniki z rzeźbami figuralnymi, do dzieł sztuki nie należą. Oczywiście są wyjątki. W katakumbach, w opustoszałych od wojny niszach chowa się zasłużonych. Widząc tablice Czesława Niemena czy Andrzeja Kurylewicza, stojąc nad grobem Zbigniewa Herberta, można się zadumać nad powtarzalnością historii. Również dziś, jak w wieku XIX najchętniej odwiedzane są groby walczących o wolność i ludzi sceny. Mimo że miasto się zmieniło, na Powązkach i w ich okolicy powstały nowe domy, a nawet nowe osiedle nie wiedzieć czemu nazwane Żoliborzem Artystycznym – może turpizm (antyestetyzm) ciągle popularny w sztuce nazywa Pięknym Brzegiem (inna nazwa Żoliborza) nasyp kolejowy? – to cmentarz ciągle zachowuje swój dawny urok i klimat. Ogrodu pamięci i ogrodu pełnego roślinności. Ze starej Warszawy paradoksalnie ocalało to, co najbardziej efemeryczne. Jej parki i ogrody. I one, jak zakończenie Lalki, szepcą nam non omnis moriar (nie wszystek umrę, słowa Horacego, które miały symbolizować, że dzięki swojej twórczości artyści będą zawsze „żywi”).